Nowe przygody Jamesa Bonda zawsze wzbudzają sporo emocji. Do tej pory w odtwórcę tytułowej roli wcielili się m.in. Sean Connery, Roger Moore, Pierce Brosnan czy Daniel Craig. Jeszcze do niedawna fakt, że agentem 007 jest biały mężczyzna nikogo nie szokował. Sytuacja zmieniła się w 2012 roku, kiedy po raz pierwszy pojawiły się pogłoski o tym, że Daniela Craiga zastąpić może Idris Elba. Część fanów przyjęła tę wiadomość z ogromnym entuzjazmem, wskazując, że zaangażowanie czarnego aktora do roli agenta 007 może oznaczać przełom w branży filmowej. Z drugiej jednak strony pojawiły się głosy, że James Bond od zawsze był białym mężczyzną i nie ma żadnych powodów, by nagle to zmieniać.
W tym tygodniu okazało się jednak, że produkcja poszła o krok dalej i do roli legendarnego agenta postanowiła zaangażować… Lashanę Lynch. The Mail udało się dotrzeć do osoby związanej z produkcją, która rzuciła więcej światła na to, co wydarzy się w najnowszym filmie: 25 film z serii rozpoczyna się sceną w której Bond (Daniel Craig), który przebywa na emeryturze na Jamajce, zostaje wezwany z powrotem, by stawić czoło nowemu czarnemu charakterowi. Na początku filmu jest kluczowa scena, w której M mówi ,,007, wejdź”, a wchodzącą osobą jest Lashana – która jest czarna, piękna i jest kobietą. To scena, w której upuszcza się popcorn. Bond dalej pozostaje Bondem, ale jako 007 zostaje zastąpiony.
Wydaje się więc, że produkcja znalazła sprytny sposób na zastąpienie agenta 007 czarną aktorką, pozwalający na jednoczesne uniknięcie kontrowersji, które na pewno pojawiłyby się, gdyby zmiana miała dotyczyć samego Bonda, a nie jedynie roli, jaką odgrywał w brytyjskiej Secret Intelligence Service.
The Guardian już ogłosił, że zaangażowanie czarnej aktorki to wielki krok ku naprawieniu krzywd wyrządzonych przez rasizm i seksizm, które doprowadziły do skrajnej dysproporcji jeśli chodzi o ilość bohaterów granych przez białych mężczyzn. The Guardian podkreśla również, że czarne kobiety muszą być traktowane z szacunkiem i powinny być prezentowane jako urodzone, godne takiego postrzegania bohaterki, które zasługują na ,,noszenie peleryny”. Czy taka interpretacja nie jest zbyt daleko idąca? O ile silne role kobiece (niezależnie od tego czy odgrywane przez białe czy kolorowe aktorki) rzeczywiście mogłyby wnieść powiew świeżości, o tyle pojawia się pytanie o sens zastępowania nimi ,,na siłę” znanych i lubianych bohaterów, którzy na trwałe wpisali się już w historię kina. Myślicie, że produkcja podjęła dobrą decyzję? A może lepszym rozwiązaniem byłoby stworzenie kobiecej postaci, która zostałaby wyznaczona do współpracy z Bondem, a której cechy i unikalne umiejętności pozwalałyby dwójce agentów na wzajemne uzupełnianie się w trakcie misji?